krzysztof
krzysztof
dariusz
dariusz
szatrawski
szatrawski
 
    pieśni miłości i rozstania
przebudzenie
niepokój
widziałem cię w strugach deszczu
spotkanie
wody naszej rzeki
z wysokiego brzegu
ciche słowa
zaśpiewane z pamięci
dłonie
muzyka nocy
kiedy tak spoglądasz
ostatnia zwrotka
zapisane na serwetce
kiedy przychodzisz
miejsce bez nazwy
przynoszę ci pęk róż
bezpieczne związki
nasycenie
cisza
przed świtem
zimny dzień w mieście
powtórzenie ciemności
granice
nieobecność
w ciszy letnich wieczorów
nadzieja
jeszcze jedna noc
z podróży nieodległej
bez pożegnania
nic wielkiego
noc przeznaczona
listopadowe słońce
nagły zawrót głowy
dlaczego tak nagle
stary blues
z zamkniętymi oczami
czyste kartki
w środku dnia
pieśń przemijania
pożegnanie
po drugiej stronie
ostatni dzień lutego
słowa które przyniósł wiatr
pieśni miłości i rozstania  
nadzieja
 
 
od kiedy pamiętam każde miasto
jest jak ostatnia pieczęć, jak słowo złamane
jak serce gorejące, albo muzyka w ogrodzie
albo chleb z dżemem truskawkowym
od kiedy oddycham każdą godziną
głowa pęka od słów i czynności
niedzielni kochankowie w tajemnicy
odnajdują swój niepokój i miłość, która
może istnieć póki nie utracą nadziei
a stare kobiety, które karmią koty
w domach toczących się od lat
po zboczu wśród drzew
stare kobiety spoglądają na ulicę
z wysokości swych wspomnień
od kiedy odnajduję się w każdym mieście
w twoich dłoniach, którymi
odkrywasz moje usta
w nagłych pocałunkach, które
odgadują moją twarz
nie ma takiej doliny
w której mógłbym się ukryć
przemykam się ulicami
i mimo niezwyczajnie dobrej woli
mimo gwarancji w paszporcie
i zamkniętych z nadzieją oczu
jeszcze raz widzę swoją twarz
wiem
nie jest to twarz radosna chociaż
przywdziałem rano zbroję uśmiechu
 
oto jestem wszędzie i wciąż od nowa
jak posłaniec bez pamięci i celu
jak wiadomość miotana o brzeg
wędruję drogami południa
jest pusto i słonecznie
idę ulicą niemieckiego miasta
jest zapach piwa albo porannej kawy
przemierzam ulice siedmiogrodu
jest tak cicho, tak spokojnie
ale moja radość w każdej chwili
może pośliznąć się na słowach
okrywających nagle zrozumianą pamięć
cienką warstwą przezroczystego lodu
więc idę jasną ulicą, tak jest dobrze
przeszłość utknęła gdzieś za mną
w przepełnionym wagonie metra, w windzie
idę jakbym niósł wszystkie dobre czyny
i podwójny komplet czystych intencji
wspinam się coraz wyżej
gdzieś wysoko, gdzie nie ma już nic
ale nie oglądam się na panoramę miasta
które zostaje za plecami
samochody wygrzewają się
przy chodniku którym idę
jakby nic lepszego nie mogło się zdarzyć
mijam całe życie i ludzi zamkniętych
za drewnianymi okiennicami
za opończami firanek, za ścianami
po których pełznie mój złamany cień
i nie potrafię się pogodzić
z planem tego miasta, z barwą liści
z rozkładem jazdy, jakby wrogie spojrzenia
nie pozwalały się pogodzić z przyszłością
z własną słabością ani
panoszącym się obok cieniem
i zaciskam niewidzące oczy
cień wzbija się coraz wyżej
i coraz pewniej wznosi głowę
i wiem, już wkrótce
wszystko będzie jego udziałem
Copyright ©1999 Krzysztof D. Szatrawski