|
pieśni miłości i rozstania |
niepokój widziałem cię w strugach deszczu spotkanie wody naszej rzeki z wysokiego brzegu ciche słowa zaśpiewane z pamięci dłonie muzyka nocy kiedy tak spoglądasz ostatnia zwrotka zapisane na serwetce kiedy przychodzisz miejsce bez nazwy przynoszę ci pęk róż bezpieczne związki nasycenie cisza przed świtem zimny dzień w mieście powtórzenie ciemności granice nieobecność w ciszy letnich wieczorów nadzieja jeszcze jedna noc z podróży nieodległej bez pożegnania nic wielkiego noc przeznaczona listopadowe słońce nagły zawrót głowy dlaczego tak nagle stary blues z zamkniętymi oczami czyste kartki w środku dnia pieśń przemijania pożegnanie po drugiej stronie ostatni dzień lutego słowa które przyniósł wiatr pieśni miłości i rozstania |
od kiedy pamiętam każde miasto jest jak ostatnia pieczęć, jak słowo złamane jak serce gorejące, albo muzyka w ogrodzie albo chleb z dżemem truskawkowym od kiedy oddycham każdą godziną głowa pęka od słów i czynności niedzielni kochankowie w tajemnicy odnajdują swój niepokój i miłość, która może istnieć póki nie utracą nadziei a stare kobiety, które karmią koty w domach toczących się od lat po zboczu wśród drzew stare kobiety spoglądają na ulicę z wysokości swych wspomnień od kiedy odnajduję się w każdym mieście w twoich dłoniach, którymi odkrywasz moje usta w nagłych pocałunkach, które odgadują moją twarz nie ma takiej doliny w której mógłbym się ukryć przemykam się ulicami i mimo niezwyczajnie dobrej woli mimo gwarancji w paszporcie i zamkniętych z nadzieją oczu jeszcze raz widzę swoją twarz wiem nie jest to twarz radosna chociaż przywdziałem rano zbroję uśmiechu oto jestem wszędzie i wciąż od nowa jak posłaniec bez pamięci i celu jak wiadomość miotana o brzeg wędruję drogami południa jest pusto i słonecznie idę ulicą niemieckiego miasta jest zapach piwa albo porannej kawy przemierzam ulice siedmiogrodu jest tak cicho, tak spokojnie ale moja radość w każdej chwili może pośliznąć się na słowach okrywających nagle zrozumianą pamięć cienką warstwą przezroczystego lodu więc idę jasną ulicą, tak jest dobrze przeszłość utknęła gdzieś za mną w przepełnionym wagonie metra, w windzie idę jakbym niósł wszystkie dobre czyny i podwójny komplet czystych intencji wspinam się coraz wyżej gdzieś wysoko, gdzie nie ma już nic ale nie oglądam się na panoramę miasta które zostaje za plecami samochody wygrzewają się przy chodniku którym idę jakby nic lepszego nie mogło się zdarzyć mijam całe życie i ludzi zamkniętych za drewnianymi okiennicami za opończami firanek, za ścianami po których pełznie mój złamany cień i nie potrafię się pogodzić z planem tego miasta, z barwą liści z rozkładem jazdy, jakby wrogie spojrzenia nie pozwalały się pogodzić z przyszłością z własną słabością ani panoszącym się obok cieniem i zaciskam niewidzące oczy cień wzbija się coraz wyżej i coraz pewniej wznosi głowę i wiem, już wkrótce wszystko będzie jego udziałem |
Copyright ©1999 Krzysztof D. Szatrawski |