Walt Whitman
 
 
The Sleepers
 
Śpiący
 
poemat w przekładzie
Krzysztofa D. Szatrawskiego





1.


Przez noc całą wędruję w mej wizji
Krocząc lekko, skradając się szybko, przystając,
Z otwartymi oczami pochylając się nad zamkniętymi oczami śpiących,
Wędrujący i zagubiony, niezrozumiały dla samego siebie, niedopasowany, sprzeczny,
Przystający, przyglądający się, pochylający się i zatrzymujący.
Jak dostojnie wyglądają, wyciągnięci i cisi,
Jak spokojnie oddychają, małe dzieci w swych kołyskach.
Nieszczęśliwe twarze zmartwionych, białe twarze zmarłych, sine oblicza pijaków, chorowite i szare oblicza onanistów,
Poćwiartowane ciała na bitewnych polach, szaleńcy w oddziałach zamkniętych, uświęceni idioci, nowonarodzeni ukazujący się w bramie i umierający ukazujący się w bramie,
Noc ich przenika i otula.
Para małżonków śpi cicho w swym łożu, on z dłonią na biodrze żony i ona z dłonią na biodrze męża,
Kochające się siostry, jedna przy drugiej śpią we wspólnym łożu,
Kochający się mężczyźni śpią ramię w ramię, każdy w swym łożu,
I matka śpi ze swym małym dzieckiem otulonym troskliwie.
Śpią ślepcy i głuchoniemi śpią,
Więzień zdrowo śpi w więzieniu i syn marnotrawny śpi,
Morderca, którego nazajutrz powieszą, jakże on spać może?
I jakim snem śpi jego ofiara?
Śpi kobieta zakochana bez wzajemności,
I śpi mężczyzna kochający miłością niezaspokojoną,
Śpi głowa przedsiębiorcy, która przez dzień cały kalkulowała,
I rozwścieczeni, i skorzy do zdrady, wszyscy, wszyscy śpią.
Zatrzymuję się w ciemności spoglądając ku najdotkliwiej cierpiącym i bezsennym,
Łagodnie przesuwam rękami o kilka cali ponad nimi,
Bezsenni pogrążają się w swych łożach, we śnie niepewnym.
Teraz przebijam ciemności, ukazują się istnienia,
Ziemia zapada się w mroku,
Widziałem jak piękna była i widzę, że co ziemią nie jest, jest piękne także.
Podążam od łóżka do łóżka, śpię blisko innych śpiących, kolejno z każdym,
A we śnie swym śnię wszystkie sny innych śniących,
I staję się innymi śniącymi.
Jestem tańcem - zagrajcie mi! ruch porywa mnie w wir bystry!
Jestem wiecznie śmiejącym się - oto nowy księżyc i ciemność,
Widzę ostoję dobroci, gdziekolwiek spojrzę widzę zwinne duchy,
Schronienie i znów schronienie w głębinach ziemi i morza, i tam, gdzie nie ma już ziemi, ani morza.
Dobrze pracują nad swym dziełem ci boscy czeladnicy,
Przede mną tylko ukryć niczego nie mogą, i nie ukryliby nawet gdyby mogli,
Sądzą, że jestem ich szefem, a poza tym uczynili mnie swym ulubieńcem,
Otaczają mnie i prowadzą, i wybiegają naprzód gdy idę,
By unieść swe zwiewne okrycia, by wskazać mnie wzniesionymi ramionami, i znów ruszają w drogę;
Ruszamy dalej, barwna gromada nicponi z huczną, wesołą muzyką i dziko trzepocącymi proporcami radości!
Jestem aktorem, aktorką, wyborcą i politykiem,
Emigrantem i zesłańcem, kryminalistą który stawał przed sądem,
Tym, który zyskał już sławę i tym, który kiedyś sławę zdobędzie,
Jąkałą, osobą ukształtowaną wspaniale, osobą słabą, lub wyniszczoną.
Jestem tą, która przyozdobiła się, uczesała swe włosy w oczekiwaniu,
Mój spóźniony kochanek przybył i zapadła ciemność.
Podwój się i obejmij mnie ciemności,
Przyjmij mnie i mojego kochanka, on nie pozwoli mi odejść samotnie.
Kołyszę się w tobie jak w pościeli, z własnej woli oddaję się zmierzchaniu.
Ten, którego wołam, odpowiada i zajmuje miejsce mojego kochanka,
Unosi się obok na łożu milczący.
O zmierzchu, delikatniejszy jesteś od mego kochanka, jego ciało spocone i zdyszane,
Jeszcze czuję gorącą wilgoć, chociaż mnie opuścił.
Swe dłonie wyciągam przed siebie, poruszam nimi na wszystkie strony,
Chciałbym wysondować zamglony brzeg, ku któremu zmierzasz.
Bądź ostrożny, zmierzchu! Czymże było to, co mnie właśnie dotknęło?
Myślałam że kochanek mój odszedł, albo że ciemność i on to jedno,
Wyczuwam puls, podążam za nim, rozpływam się.


2.

Zstępuję ku zachodowi, zwiotczały moje ścięgna,
Zapachy i młodość przepływają przeze mnie, ja jestem ich wspomnieniem.
Oto moja żółta i pomarszczona twarz, w miejscu twarzy tej starej kobiety,
Siedzę na krześle pokrytym słomą i gorliwie ceruję pończochy swego wnuka.
Oto także ja, bezsenna wdowa wyglądająca w zimową północ,
Widzę iskierki gwiezdnej poświaty układające się na zlodowaciałej, pobladłej ziemi.
Całun widzę i jestem całunem, ciało weń owijam i spoczywam w trumnie,
Tu, pod ziemią jest ciemno, nie ma tu zła, ani bólu, jest tylko pustka, jaka być powinna.
(Tak myślę, każda rzecz pod słońcem, na świeżym powietrzu winna być szczęśliwa,
Ktokolwiek nie leży w trumnie na dnie ciemnego grobu, niech wie, otrzymał wszystko, czego mu potrzeba.)


3.

Widzę jak piękny olbrzymi pływak nago przemierza wpław wzburzone morze,
Jego brązowe włosy leżą gładko, równe w zetknięciu z jego głową, szybko uderza mężnymi ramionami, jego nogi wypychają go do przodu,
Widzę jego jasne ciało, widzę nieposkromione oczy,
Jakże nienawidzę bystrych prądów które chciałyby popchnąć śmiałka głową wprost na skały.
Co wy robicie, o fale zbójeckie o grzywach nabiegłych czerwienią?
Czyż chcecie zabić mężnego giganta? zabić go w kwiecie jego lat dojrzałych?
Wytrwale i długo walczy,
Unoszony, spychany, uderzany, wytrzymuje póki wytrzymują jego siły,
Grzywiaste bałwany splamione są jego krwią, zagarniają go i toczą, kołyszą i przewracają,
Jego piękne ciało walczy okrążone napierającymi falami, wciąż rzucane na skały,
Szybko z pola widzenia znika ciało śmiałka.


4.

Odwracam się, lecz nie wyzwalam,
Zagubiony, nieczytelny, inny, ale wciąż w ciemności.
Plaża chłostana brzytwą lodowatych wichrów, rozbrzmiewają echa katastrofy,
Burza zamiera, wschodzi księżyc brnąc przez dryfujące szczątki.
Widzę jak statek bezsilnie odwraca się rufą, słyszę trzask, gdy uderza, słyszę skowyt trwogi, skargi cichnące, słabsze i słabsze.
Nie mogę pomóc splecionymi kurczowo palcami,
Mogę tylko rzucić się w wodę, falom pozwolić by mnie przemoczyły i zamarzły na mnie.
Poszukuję z całym tłumem, lecz żadnego z rozbitków morze nie zwraca żywego,
O poranku pomagam odnajdywać zmarłych i układać ich ciała rzędami w stodole.


5.

Teraz o wojnach dawniejszych, dni klęski pod Brooklynem,
Washington stoi pośród szeregów, stoi na okopanych wzgórzach pośrodku grupy oficerów.
Jego twarz jest chłodna i przygnębiona, nie potrafi powstrzymać łez,
Co chwilę unosi lornetę do oczu, krew odpłynęła z jego policzków,
Widzi rzeź południowych śmiałków jego opiece przez rodziców powierzonych.
Ta sama scena, gdy koniec końców pokój oznajmiono,
Stoi pośrodku starej tawerny, powoli przechodzą ukochani żołnierze,
Oficerowie bez słowa zbliżają się kolejno,
Przywódca otacza ich szyje ramieniem i całuje każdego w policzek,
Lekko całuje mokre policzki, potrząsa dłońmi, wydaje swej armii rozkaz pożegnalny.


6.

A teraz o tym, co pewnego dnia opowiedziała mi matka, gdy zasiedliśmy do obiadu,
O czasach swej młodości, kiedy jeszcze mieszkała z rodzicami w starym domostwie.
Pewnego poranka do starego domostwa przyszła Indianka,
Na plecach dźwigała wiązkę trzciny na pokrycia krzeseł,
Jej włosy proste, błyszczące, grube, czarne, obfite, na pół osłaniały jej twarz,
Jej krok był swobodny i miękki, a gdy mówiła głos dźwięczał wybornie.
Moja matka spoglądała zachwycona i zadziwiona na nieznajomą,
na świeżość jej wyniosłych rysów, na pełne i zgrabne kończyny,
A im dłużej spoglądała na nią, tym bardziej kochała,
Nigdy przedtem nie widziała tak niezwykle zespolonych piękna i czystości,
Posadziła ją na ławie przy kominku, przygotowała jej posiłek,
Nie mogła dać jej pracy, ale dała jej pamięć i czułość.
Indianka spędziła tak całe przedpołudnie, a wczesnym popołudniem wyruszyła dalej,
O, niechętnie pozwoliła jej odejść moja matka,
Myślała o niej przez cały tydzień, wyglądała przez wiele miesięcy,
Pamiętała przez wiele zim i wiele lat,
Ale indiańska squaw nie przyszła już nigdy, i nigdy o niej nie słyszano.


7.

Bogactwo letnich wrażeń - zetknięcie z czymś niewidzialnym - miłosny związek światła i powietrza,
Jestem zazdrosny i przepełniony życzliwością,
Samotną wybieram tułaczkę za światłem i powietrzem.
Miłość i lato pozostały w sennych marzeniach i we mnie,
Jesień i zima trwają w snach, gospodarz zapobiegliwy pracuje,
Stada i plony coraz większe, napełniają się stodoły.
Szczegóły toną w mroku, statki kursują w snach
Marynarz żegluje, wygnaniec powraca do domu,
Uciekinier wraca bez szkody, emigrant wita dom po miesiącach i latach,
Ubogi Irlandczyk zamieszkał w prostym domu swego dzieciństwa, gdzie zna sąsiadów wszystkie twarze,
Gorąco witany, znów idzie boso, zapominając o swym bogactwie,
Powracają do domu Holender, Szkot, Walijczyk i urodzony nad Morzem Śródziemnym,
Do każdego portu Anglii, Francji, Hiszpanii zawijają wyładowane statki,
Szwajcar przekracza góry, Prusak podąża swą drogą, Węgier swoją i Polak swoją drogą
Powraca Szwed i Duńczyk, i Norweg powraca.
Ci, którzy zdążają do domu i ci, którzy na obczyznę,
Piękny utracony pływak, znudzony, onanista, kobieta kochająca bez wzajemności, przedsiębiorca,
Aktor i aktorka, wszyscy którzy zagrali swe role i ci, którzy czekają by zacząć,
Zakochany chłopiec, mąż i żona, wyborca, kandydat wybrany i ten, który przegrał,
Sławny człowiek i człowiek, którego wielkość uznają w przyszłości,
Jąkała, chory, człowiek doskonały i pospolity,
Kryminalista, który stawał przed sądem, sędzia, który go sądził, wpływowi adwokaci, ława przysięgłych, publiczność,
Śmiejący się i płaczący, tancerz, wdowa o północy, indiańska squaw,
Chory na gruźlicę, chory na różę, idiota, oszukany,
Mieszkańcy antypodów i każdy kto jest z nimi, i ci, którzy są w mroku,
Przysięgam, wszyscy są teraz równi - żaden nie jest lepszy od drugiego,
Noc i sen upodobniły ich i uzdrowiły.
Przysięgam, wszyscy są piękni,
Każdy śpiący jest piękny, wszystko w świetle przyćmionym jest piękne,
Zniknęły dzikość i żądza krwi, wszyscy w pokoju.
Pokój jest zawsze piękny,
Mit niebios wskazuje na pokój i noc.
Mit niebios wskazuje duszę,
Dusza zawsze jest piękna, pięknem bardziej lub mniej widocznym, idącym przodem lub ociągającym się w tyle,
Dusza przychodzi z ocienionego ogrodu i spogląda pogodnie w siebie samą i ogarnia świat,
Doskonałe i czyste są genitalia, wcześniej wytryskujące, doskonałe i czyste związane z nimi łono,
Głowa dojrzała, kształtna i szlachetna, i wnętrzności, i stawy harmonijne i zdrowe.
Dusza zawsze jest piękna,
Wszechświat trwa wszak w porządku, każda rzecz na swym miejscu stoi,
Co przybyło, zajęło już miejsce, i co przybędzie znajdzie miejsce swoje,
Czaszka wgnieciona czeka, krew wodnista albo zgniła,
Dziecko żarłoka lub weneryka długo czeka i dziecko pijaka długo czeka, i sam pijak długo czeka,
Czekają śpiący żywi i umarli, którzy zaszli daleko muszą iść w swojej kolejności, i którzy pozostali w tyle muszą iść gdy nadejdzie ich kolej,
Odmieńcy pozostaną odmieńcami, ale odpłyną i połączą się z innymi - właśnie się łączą.


8.
Śpiący są bardzo piękni, kiedy leżą nie ubrani,
Płyną ramię w ramię ponad całą ziemią od wschodu do zachodu, kiedy leżą nie ubrani,
Azjata i Afrykanin leżą ramię w ramię, Europejczyk i Amerykanin leżą ramię w ramię,
Uczeni i nieuczeni leżą ramię w ramię, mężczyźni i kobiety leżą ramię w ramię,
Nagie ramię dziewczyny leży na nagiej piersi jej kochanka, przytuleni bez pożądania, jego usta wtulone w jej szyję,
Ojciec trzyma w ramionach dorosłego lub niedorosłego syna z miłością niezmierzoną i syn trzyma ojca w ramionach z miłością niezmierzoną,
Jasne włosy matki połyskują na jasnym nadgarstku córki,
Oddech chłopca miesza się z oddechem mężczyzny, przyjaciel wspierany jest przez przyjaciela,
Uczeń całuje nauczyciela i nauczyciel całuje ucznia, krzywda zostaje wynagrodzona,
Wołanie niewolnika stapia się z wołaniem pana, i pan pozdrawia niewolnika,
Przestępca wychodzi z więzienia, obłąkany odzyskuje rozsądek, cierpienie chorych zostaje uśmierzone,
Ustępuje gorączka i pocenie, krtań niema znów posiada głos, płuca gruźlika wróciły do zdrowia, biedna głowa wyzwala się od trosk,
Stawy reumatyka poruszają się sprawnie jak dawniej, sprawniej nawet niż dawniej,
Duszności ustępują, otwierają się oskrzela, sparaliżowany odzyskuje władzę w członkach,
I spuchnięty, i targany konwulsjami, i siny budzą się w zdrowiu,
Przeszli kurację nocy, zażyli jej lekarstwa i przebudzili się.
I ja wychodzę z kręgu nocy,
Przez chwilę jestem poza tobą, O nocy, lecz powracam do ciebie, i kocham cię.
Czy mógłbym się obawiać twej opieki?
Nie lękam się, dobrze mnie prowadziłaś,
Kocham umykającą obfitość dnia, lecz nie opuszczam tej, w której tak długo przebywam,
Nie wiem jaką drogą odchodzę, dokąd mnie zaprowadzi, ale wiem, że powrócę szczęśliwie i szczęśliwie powędruję.
Wraz z nocą zatrzymam się na chwilę, wstanę na krótko,
Dzień spędzę jak należy, O matko moja, i jak należy powrócę do ciebie.

Pierwsza publikacja: "Borussia" 1995 nr 10

 

powrót

Copyright for translation ©1994 Krzysztof Szatrawski.