Tom Waits nighthawk postcards pocztówki z głębi nocy w przekładzie Krzysztofa D. Szatrawskiego mżawka spływająca po szklanych taflach
jak neon przewierca duszne powietrze nocy a żółte ciastko maślanego księżyca toczy się bezsensownie po obsydianowym niebie jak autobusy chrapliwie jęczące na rogu marznę bezsennego bulwaru i traktu późnej nocy jestem z EASY STREET po drugiej stronie miasta a obok przechadzają się prowincjusze i garstka kinowych bywalców budynki wznoszą się gdzieś nad głowami lekkie jak klocki domina lub czarne kości do gry wszyscy sprzadawcy używanych sanochodów wystrojeni w marynarskich spodniach w kratę i szalikach foster Grant kroczą przed tęczowymi wystawami EARL SCHEIB z towarem za 39.95 $ jak głośniki na strzelnicy powtarzają rutynowe zdania z Texas Guinan „Cześć frajerze, interesują nas twoje pieniądze jak każdego, kogo możesz tu spotkać” albo cytują coś z P.T.Barnuma „Co minutę rodzi się naiwniak dobrze się składa, że dziś tu wpadłeś podejdź no” wiesz... wszyscy ci arlekinowi żeglarze poszukują "W IDEALNYM STANIE" solidnej fabrycznej klimatyzacji i stereo na wszystkich zakresach a siuśkowato-żółte bryki czekają jak kule w kręgielni, by z pasa dla taksówek wyruszyć w wymarzoną przejażdżkę... i tak się je kupue, z wykończonymi hamulcami, zjżdżone poniżej ceny, powyżej wartości ale Chryste, w ustach trzymam butelkę dławię się stojąc na rogu stojąc na rogu jak pierwszy lepszy palant z prowincji stojąc na rogu z lichym papierosem w ustach spoglądam na tablicę ogłoszeniową Chesire’a szarpiąc swą kozią bródkę, wsparty na zegarze parkingowym, jak na laseczce podczas upojnej przechadzki przymykam z lekka powieki, a wiesz... w Klubie Bilardowym Chubba płacili pięć do dwóch, tak, pięć do dwóch a w smętnym kobaltowo-stalowym dymie radio rzęziło stare przeboje piszczała kreda, skrzypiały deski podłogi a olimpijskie godło zezowało z postrzępionej żółtej kotary, stary Jack Chance najpierw postawił na siebie przeciwko Wurlitzerowi, a później jednym strzałem wbił kombinację 5 bil, niemożliwe? nieprawdopodobne? Wyciągnął się jak golden gate wspierając długie śniade palce na chłodnozielonym filcu i jednym strzałem... z goryczą wychyliłem się przez barierkę wypatrując Wurlitzera, na niego w końcu stawiałem, i spoglądałem a przez głowę przelatywały sceny z Nocnego gliny z Chuckiem E. Weissem albo z Wysokiego ciśnienia z Georgem (płaczącym na ulicach) Perkinsem - to nie loteria samo życie, jak mówią, wygrywasz w kwietniu spłukujesz się w maju, ale czuję że passa się odmieni, gdy stoję tak pod maślanym księżycem, który z jednej strony zdążył się rozpuścić była to ta pora, gdy żółte słońce czołgając się wypełza z tunelu w dole 23-ulicy a księżyc w czarnej masce drakuli przemyka się do swego opłaconego z góry pokoju w St. Moritz Hotel kolejka elektryczna przewaliła się estakadą co brzmiało jak duch Gene'a Krupy z górnym wałkiem rozrządu i ładunkiem szkła szeptały miotełki mokrych opon na bruku i już zaczyna się uliczne jam session w Belmont rapsodia nie rozstrzygniętego wieczoru, wychylałem się przez swoją barierkę by dostrzec chociaż romantyczne dywidandy od swej inwestycji lecz tego rodzaju bezpośrednie pertraktacje zwykle są chybione probowałem odrobić wszystkie przegapione okazje tygodnia za cenę niskiej miesięcznej wypłaty przeszło koło nosa jeszcze romantyczne pozostałości i trochę wewnętrznego luzu pozwalają wierzyć w szansę, jest to nawet wielce prawdopodobne że doczekam następnego cholernego weekendu Pierwsza publikacja: "Krzywe Koło Literatury" 1991 nr 8-9 s.2.
|